Wreszcie nadeszła długo wyczekiwana chwila. Ostatni dzień na Głównym Szlaku Sudeckim. Opuściłem Głuchołazy wczesnym rankiem i zacząłem wspinaczkę najpierw na Przednią Kopę (495 m n.p.m.), a następnie na Średnią Kopę (543 m n.p.m.). Choć w nogach miałem już ponad 400 km, czułem się zaskakująco dobrze.
Kolejne 7 kilometrów przez Podlesie do Jarnołtówka minęło szybko ze względu na łatwy i płaski teren. W oddali widziałem już najwyższy szczyt Gór Opawskich i ostatnią górę do odhaczenia na Głównym Szlaku Sudeckim – Biskupią Kopę (890 m n.p.m.). Było to również ostatnie poważne podejście, dlatego zrobiłem sobie przerwę na drugie śniadanie i lot dronem.
Z Jarnołtówka na szczyt Biskupiej Kopy jest około 4 km, w tym ponad 500 m różnicy wzniesień. To wystarczy, aby naprawdę się rozgrzać! Niestety musiałem zrobić kolejny postój i założyć pokrowiec przeciwdeszczowy na plecak z powodu pogarszającej się pogody. W odległości 15-20 minut od szczytu znajduje się schronisko „Pod Biskupią Kopą”, na wypadek gdybyście chcieli poratować się gorącą herbatą lub posiłkiem.
Przez szczyt przebiega granica Polski i Czech. Widoki ograniczają drzewa, ale jest możliwość wejścia na wieżę widokową, która stoi po czeskiej stronie. Odpuściłem to sobie ze względu na nadciągające chmury i zamiast tego kontynuowałem zejście w kierunku Srebrnej Kopy.
Wkrótce dotarłem do Przełęczy Pod Zamkową Górą, a następnie na Górę Zamkową (571 m n.p.m.). Zaledwie pół godziny drogi dzieliło mnie od słynącej z rybołówstwa wsi Pokrzywna.
Stamtąd do Prudnika zostało niecałe 15 km. Planowałem złapać ostatni pociąg tego dnia jadący do Wrocławia i spędzić tam noc w hostelu, po czym ruszyć z powrotem do Świeradowa Zdroju po samochód. Ambitny plan i brak czasu do stracenia!
Szlak prowadzi dalej przez Wieszczynę i Dębowiec do Lasu Prudnickiego i klasztoru, w którym więziony był kardynał Stefan Wyszyński, ważna postać w historii Polski. Zabudowania Prudnika są już widoczne na horyzoncie. Po drodze wchodzę jeszcze na wieżę widokową na Koziej Górze.
Będąc w Prudniku, warto zobaczyć rynek z fontanną, miejscowe muzeum i kościół św. Michała Archanioła.
Ja jednak szybko przeszedłem ulicami miasta w stronę dworca PKP, gdzie znajduje się też tablica oznaczająca koniec (lub początek) Głównego Szlaku Sudeckiego. Wskazuje ona, że na dotarcie do Świeradowa Zdroju, skąd zacząłem trekking, potrzebne jest 112 godzin. Jak długo mi to zajęło? Nie wiem. Nie byłem aż tak ambitny, żeby liczyć godziny 🙂
Ukończyłem szlak, którego najprawdopodobniej nigdy bym nie przeszedł, gdyby nie było ograniczenia z związane z pandemią COVID-19. Czy było warto? W takich okolicznościach na pewno tak. Byłem szczęśliwy oraz dumny z siebie, że kiedy większość ludzi siedziała zamknięta w domach narzekając, ja odkrywałem własny kraj spędzając kilkanaście dni na łonie przyrody.
Czy wybrałbym się tam ponownie, gdyby granice były otwarte i mógłbym podróżować gdzieś indziej? Prawdopodobnie nie.
Kiedy kilka miesięcy później ukończyłem Tour du Mont Blanc i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mógłbym zrobić tę rundkę jeszcze raz, choćby nawet jutro. Główny Szlak Sudecki to raczej jednorazowe przeżycie. Ale jakże przyjemne!
Etap 16 jest trudny zarówno pod względem logistycznym, jak i fizycznym. Na odcinku pomiędzy Paczkowem a Głuchołazami prawie nie ma noclegów, a do tego dochodzą długie kilometry marszu po asfaltowych drogach.
Planowanie trasy
Całkowity dystans ze Złotego Stoku do Głuchołaz to 58,5 km, co znacząco wykracza poza możliwości większości wędrowców. Możesz go podzielić na dwa sposoby:
Opcja 1: Złoty Stok – Paczków (13 km), Paczków – Głuchołazy (45,5 km)
Opcja 2: Złoty Stok – Piotrowice Nyskie (30.5 km), Piotrowice Nyskie – Głuchołazy (28 km)
Wariant drugi brzmi rozsądniej, choć zakłada nocleg w Pałacu Piotrowice Nyskie, co nie jest bardzo przyjazne dla portfela. Ponieważ to już prawie koniec wędrówki, możesz sobie po prostu wytłumaczyć, że lepsze niż zwykle warunki to nagroda za wysiłek 🙂
Pierwsze kilometry w kierunku Paczkowa
Ze Złotego Stoku ruszyłem główną drogą przebiegającą przez miasto. Wkrótce po prawej stronie zauważyłem stare piece wapiennicze. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o ich historii, zaplanuj swój pierwszy postój właśnie tutaj oraz zapoznaj się z tablicą informacyjną.
Niedługo potem, czerwony szlak skręca w lewo opuszczając oddalając się od ruchliwej trasy i prowadzi mnie w kierunku Błotnicy i dalej do Kozielna i Paczkowa. Zalew Kozielno po lewej stronie to kolejne przyjemne miejsce na krótki odpoczynek.
Co warto zobaczyć w Paczkowie?
Paczków został założony w 1254 roku i niedługo potem wzniesiono mury obronne. Pozostałości po nich można dostrzec do dziś. Oprócz tego warto zobaczyć kilka innych ciekawych miejsc: Ratusz, Kościół św. Jana Ewangelisty, Muzeum Gazownictwa oraz miejskie wieże bramne: Ząbkowicką, Wrocławską i Kłodzką.
Ratusz
Piękny budynek z wieżą, która do dziś zachowała swój pierwotny renesansowy charakter. Można się na nią wspiąć, a panorama całego miasta w pełni wynagradza wysiłek.
Kościół św. Jana Ewangelisty
Świątynia jest naprawdę ogromna i góruje nad miastem, więc nie można jej przegapić. Budowa rozpoczęła się w 1350 roku i trwała około 30 lat. Obecny kształt budowli jest wynikiem przebudów w stylu renesansowym, barokowym i neogotyckim. Ciekawostką jest fakt, że w XVI wieku, w obawie przed najazdami Turków, świątynia została ufortyfikowana. W nawie południowej, ustawiono okrągłą kamienną studnię. Jedyną taką w Europie, która znajduje się wewnątrz kościoła.
Muzeum Gazownictwa
Gazownia w Paczkowie została zbudowana w latach 1898 – 1901 i wkrótce potem zaczęła zapewniać stałe zaopatrzenie miasta w gaz. Ponad 90 lat później miejsce to zostało przekształcone w muzeum, jako jedyny tego typu obiekt w Polsce, w którym zachowało się kompletne wyposażenie. Można zobaczyć ogromną kolekcję lamp gazowych, liczników, kuchenek, pieców grzewczych, żelazek, ale także troszkę dziwniejsze przedmioty, takie jak lodówka czy lokówka. Niestety w dniu mojej wizyty w mieście, muzeum było zamknięte z powodu pandemii COVID-19, ale jest to bez wątpienia ciekawe i wyjątkowe miejsce do odwiedzenia.
Wieże bramne: Ząbkowicka, Wrocławska, Nyska and Kłodzka
System średniowiecznych obwarowań miejskich w Paczkowie to jedna z najlepiej zachowanych tego typu konstrukcji w Polsce. Początkowo do miasta prowadziły trzy bramy, a w XV wieku powstała czwarta. Obecnie, z Bramy Wrocławskiej podziwiać można piękną panoramę okolicy. Z kolei przy Bramie Nyskiej znajduje się drewniana, zadaszona galeria spacerowa z platformami widokowymi udostępnionymi bezpłatnie do zwiedzania.
W właśnie w Paczkowie kończył się kiedyś Główny Szlak Sudecki. Kilka lat temu został jednak przedłużony do Prudnika. Dlatego musiałem póki co odłożyć świętowanie i kontynuować wędrówkę 🙂 Zaraz za Bramą Nyską skręciłem w lewo i szedłem główną drogą aż do zakrętu prowadzącego do Unikowic. Przez wieś przebiega droga asfaltowa, która prowadzi dalej do Lisich Kątów, a następnie do Ujeźdźca. Z Paczkowa to tylko 8 kilometrów, ale trasa niesamowicie się dłużyła i była po prostu nudna.
Pomiędzy mną a łóżkiem na dzisiejszą noc było wciąż 10 kilometrów. Monotonny szlak ciągnął się przez 4 kilometry do Trzeboszowic. Następnie skręciłem w prawo i doszedłem do Ratnowic. To tylko kolejne małe wioski na trasie, bez niczego szczególnie interesującego. Jedyną atrakcją był młody jeleń, którego dostrzegłem na polach. W końcu dotarłem do Piotrowic Nyskich i spędziłem popołudnie relaksując się po ciężkim dniu. To nie odległość mnie wykończyła, ale głównie asfaltowa nawierzchnia i monotonia.
Następny dzień zaczął się od 3 km po asfalcie do Kałkowa. Zacząłem się zastanawiać, czy szlak będzie tak wyglądał już do końca, a jeśli tak, to dlaczego został przedłużony. Na szczęście po minięciu Łąki przyszedł wreszcie czas na nieco dzikszą ścieżkę przez pola uprawne do Jarnołtowa.
Kolejnymi punktami na mapie były Sławniowice i Gierałcice, skąd już tylko rzut beretem do granicy polsko-czeskiej. Szlak biegnie dalej asfaltową drogą (tak, znowu), aż ostatecznie odbija w lewo i prowadzi przez pola do Głuchołaz, mijając rzekę Białą Głuchołaską.
W Głuchołazach zatrzymałem się w Pensjonacie Iwona. Czysty i przestronny pokój, a do tego ładny ogród przed domem. W mieście nie ma zbyt wiele atrakcji, ale krótki spacer w okolicy starego rynku i kościoła św. Wawrzyńca to dobry pomysł. A jeśli nadal masz za dużo energii, możesz ją rozładować w rezerwacie przyrody Las Bukowy.
Byłem naprawdę szczęśliwy, że w końcu dotarłem do miasta. Ostatnie dwa dni były najmniej atrakcyjnymi podczas całej wędrówki. Ale miałem też duże nadzieje na następny dzień, ponieważ wiedziałem, że szlak po raz ostatni zaprowadzi mnie w góry. Biskupia Kopa (890 m n.p.m.) to najwyższy szczyt Gór Opawskich. Plan był więc prosty. Zdobycie jej a następnie zakończenie przygody z Głównym Szlakiem Sudeckim w Prudniku.
Po nocy w pobliżu wsi Stronie musiałem cofnąć się w stronę Białej Wody i tam ponownie wejść na Główny Szlak Sudecki. Na szczęście, tak samo jak dzień wcześniej, udało mi się dość szybko złapać stopa i ocalić nogi przed nudnymi kilometrami po asfaltowej drodze.
Trasa do Lądka Zdroju (12 km) jest dość łatwa i bez znacznych przewyższeń. Wiedzie głównie z górki i przez zacieniony las, co jest zaletą biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne oraz ciężki poprzedni dzień i zdobywanie Śnieżnika.
Zrobiłem krótką przerwę w Kątach Bystrzyckich. Dalej ruszyłem łagodnie pod górę ku przełęczy, na której widać małą kapliczkę. Legenda głosi, że powstała w miejscu śmierci 3 szwedzkich generałów podczas wojny trzydziestoletniej.
Szeroka i wygodna droga przecina pola uprawne i las, aż w końcu na horyzoncie pojawiają się pierwsze zabudowania Lądka Zdroju. Słysząc coraz głośniejsze grzmoty, przyśpieszyłek kroku i wkrótce dotarłem na rynek w centrum miasta.
Miasto uchodzi za najstarsze uzdrowisko w Polsce. Według źródeł historycznych już w 1241 roku znajdowały się tutaj kąpieliska zniszczone przez powracających z bitwy pod Legnicą Mongołów.
Rejon starego rynku z ratuszem, starymi kamienicami i restauracjami jest doskonałym miejscem na dłuższą przerwę na obiad. Poza tym, polecam przejść się po okolicy i zobaczyć najciekawsze miejsca: sanatorium Wojciech, ruiny kościoła ewangelickiego oraz malownicze mosty: św.Jana Nepomucena (tuż przy starym rynku) oraz kryty most (w uzdrowiskowej części miasta).
Sanatorium Wojciech – zabytkowy budynek z XVII wieku, przebudowany dwieście lat później. Znajduje się w nim marmurowy basen zaprojektowany w stylu łaźni tureckiej, stylowe kamienne wanny do kąpieli perełkowych oraz pijalnia wód z lokalnych źródeł.
Most św. Jana Nepomucena – wzniesiono go w 1565 r. Autor rzeźby inspirował się postacią patrona Czech na moście Karola w Pradze.
Kryty Most – jeden z najoryginalniejszych i najpiękniejszych zabytków Lądka. Został zbudowany w latach trzydziestych XX wieku w celu połączenia dwóch obiektów uzdrowiskowych.
Ruiny kościoła ewangelickiego – zbudowana w 1846 roku świątynia uległa zniszczeniu w pożarze w 1999 roku.
Druga część dnia z Lądka Zdroju do Złotego Stoku była dłuższa (16 km) i znacznie trudniejsza ze względu na różnice wzniesień, w tym wejście na Wielki Jawornik (872 m n.p.m.).
Opuściłem Lądek Zdrój przechodząc przez most na Białej Lądeckiej i szedłem dalej czerwonym szlakiem w kierunku Przełęczy Pod Konikiem i dalej do Orłowca. Tam nadszedł czas, aby odbić z głównej drogi i rozpocząć męczące podejście na Przełęcz Jaworową.
Do szczytu Wielkiego Jawornika są ponad 3 kilometry. Widoki są marne z powodu zasłaniających drzew, ale w odległości 150 metrów od GSS znajduje się platforma widokowa. Niestety, niewiele ona pomogła. Chmury wisiały bardzo nisko i nie było widać absulutnie nic.
Do Złotego Stoku pozostało jeszcze 6 kilometrów, ale z górki! Szybko więc dotarłem do zabytkowej willi Złoty Jar i zaraz po tym zobaczyłem pierwszych turystów kręcących się po parku linowym i muzeum kopalni złota. Na zwiedzanie przyjdzie czas, ale najpierw chciałem zostawić ciężki plecak w hotelu Gold Stok. Pokój był prosty, ale wygodny. Łóżko i prywatna łazienka były wszystkim, czego potrzebowałem w tych okolicznościach.
Robiło się późno, dlatego wyszedłem na krótki spacer i kolację, odkładając atrakcje turystyczne na następny dzień.
Jak sama nazwa wskazuje, ta średniowieczna osada górnicza powstała w związku z wydobyciem złota (ślady wskazują, że mogło być to już nawet w X wieku). Tym samym Złoty Stok jest najstarszym ośrodkiem górniczo-metalurgicznym w Polsce. Ostatnia kopalnia (rudy arsenu) została zamknięta w 1961 roku. Dziś jest to popularny punkt na turystycznej mapie Dolnego Śląska, a wszystkie atrakcje nawiązują do przeszłości.
Muzeum Kopalni Złota – specjalnie przygotowana trasa turystyczna z ekspozycją muzealną obejmującą dwie sztolnie. Pierwsza z nich nosi nazwę „Gertruda” (500 m) i prezentuje unikalny zbiór map geologicznych, starożytnych instrumentów górniczych oraz bogatą kolekcję skał, rud i minerałów z całego świata.
W górnej części znajduje się druga, zwana „Czarną” (700 m). Sztolnia ta prowadzi zwiedzających przez XVI-wieczne, ręcznie kute wyrobiska. Można tu poznać techniki górnicze stosowane na przestrzeni wieków i podziwiać jedyny w Polsce podziemny wodospad. Na koniec zobaczycie światełko w tunelu i udacie się w jego kierunku podziemnym tramwajem 🙂
Średniowieczny Park Technologiczny – replika średniowiecznej osady z wieloma urządzeniami w skali 1:1. Wszystkie z nich nadal działają, a doświadczony przewodnik przedstawia ich zastosowanie i pozwala turystom wypróbować je samodzielnie. Godzinną wycieczkę kończy wizyta w chacie kata. Odgrywał on ważną rolę w karaniu przestępców i złodziei.
Sztolnia ochrowa – została oddana do użytku w 2017 roku, w części podziemnej znajduje się 130 metrów chodnika udostępnianego zwiedzającym. Zwiedzanie możliwe tylko z przewodnikiem.
Bilet łączony na wszystkie trzy atrakcje kosztuje 59 zł dla osoby dorosłej i na zwiedzanie trzeba przeznaczyć minimum 3,5 godziny.
GSS opuszcza Długopole Zdrój wspinając się ponad torami kolejowymi w kierunku lasu. Idąc jego skrajem mogłem zobaczyć ładną panoramę z polami uprawnymi i górami na horyzoncie. Niedługo potem wyszedłem na łąki. Wydaje się, że ten, kto planował Główny Szlak Sudecki, nie był na tyle bystry by wpaść na pomysł jak go oznaczyć jeśli nie ma akurat drzew w pobliżu. Dlatego przez kilka kilometrów szedłem w ciemno. Na szczęście śledzenie swojej lokalizacji w serwisie mapa-turystyczna.pl nie pozwoliło mi się zgubić. Wam proponuję zrobić to samo!
Po przecięciu dość ruchliwej drogi nr. 33 ruszyłem w kierunku Wilkanowa, gdzie zaplanowałem swój pierwszy odpoczynek (około 7 km od punktu startu). Wiedziałem, że kolejne 6 km będzie głównie pod górę, więc był to dobry czas na uzupełnienie kalorii.
Pierwsza połowa była raczej łagodna, ale druga, prowadząca do Sanktuarium Najświętszej Marii Panny, rozgrzała mnie na dobre 🙂
Rzuciłem okiem na kościół i prywatne schronisko. Widoki dookoła były naprawdę piękne! Następnie zboczyłęm nieco z GSS i wszedłem na szczyt Iglicznej (845 m n.p.m.), by po chwili wrócić w dół tą samą drogą i ponownie ruszyć szlakiem czerwonym.
Kolejne 3 kilometry momentami stromego zejścia doprowadziły mnie do drugiego co do wielkości wodospadu w Sudetach. Wodospad Wilczki powstał na linii uskoku tektonicznego, gdzie rzeka Wilczka spada z wysokości 22 metrów do kotła i biegnie dalej wąskim wąwozem zwanym kanionem amerykańskim.
Szlak czerwony prowadzi dalej przez centrum Międzygórza. W 1840 r. miasto i okolice Masywu Śnieżnika nabyła księżna Marianna Orańska, żona księcia pruskiego Albrechta Hohenzollerna. Zainicjowała projekt deweloperski, tworząc popularne letnisko. Wciąż można tu podziwiać wyjątkowe XIX-wieczne budynki pensjonatów w stylu norweskim i tyrolskim.
Kolejne 5-6 km to podejście do schroniska PTTK na Śnieżniku (1218 m n.p.m.). Jego przydomek „szwajcarski” pochodzi zarówno od stylu, w jakim został zbudowany obiekt, jak i od szwajcarskiego administratora. Będąc bardzo popularnym celem wycieczek jednodniowych, szlak jest szeroki i dobrze oznaczony. Ten odcinek to najtrudniejsza część dnia z największym przewyższeniem. Warto zwrócić uwagę na punkt widokowy zwany Kozimi Skałami na zboczu Średniaka.
GSS nie prowadzi na szczyt Śnieżnika, ale… czy można go odpuścić będąc tak blisko? Decyzja nie mogła być inna i mimo, że chwilę się wahałem z powodu zbiżającej się burzy, niecałe pół godziny póżniej rozkoszowałem się spektakularnymi widokami ze szczytu.
Śnieżnik (1425 m n.p.m.) to najwyższy szczyt wschodniej części polskich Sudetów. Ze względu na znaczną różnicę wysokości między Śnieżnikiem a innymi szczytami w okolicy, jest on łatwo dostzegalny z daleka z daleka.
Zszedłem tą samą drogą i wróciłem na czerwony szlak prowadzący w dół ku Przełęczy Śnieżnickiej i dalej na Żmijową Polanę. Tu czekało mnie ostatnie krótkie podejście tego dnia – na Czarną Górę. Nie zapomnij od czasu do czasu spojrzeć za siebie. Wspaniałe widoki na Śnieżnik!
Na szczycie znajduje się wieża widokowa, niestety zamknięta dla turystów. Pozostały dystans (2 km) do Przełęczy Puchaczówka to dość strome zejście.
Najlepiej byłoby znaleźć nocleg gdzieś we wsi Sienna. Nie miałem niestety tyle szczęścia i nocowałem nieco dalej w pensjonacie Villa Diana niedaleko wsi Stronie. Na szczęście udało mi się złapać stopa i uratować nogi przed kilkoma kilometrami po asfaltowej drodze. Pokój był bardzo ładny i czysty, śniadanie w cenie a wieczorem można zrelaksować się w ogrodzie. Trzeba przyznać, że był to najdroższy nocleg podczas całej wędrówki. Czułem jednak, że sobie na to zasłużyłem 🙂
W poprzednim wpisie wspominałem, że moje plany na etap 12 zostały skorygowane z powodu deszczu i spędziłem noc w Dusznikach Zdroju. Zupełnie zapomniałem, że następnego dnia zaczyna się długi weekend i mogą być trudności z rezerwacją noclegu po drodze, zwłaszcza schroniska. A właśnie tam chciałem się zatrzymać 🙂 Kiedy zadzwoniłem rano do PTTK Jagodna, tylko się zaśmiali. Wszystko było już zarezerwowane kilka tygodni wcześniej. Spanie na podłodze również nie wchodziło w grę ze względu na ograniczenia związane z epidemią COVID-19.
Trasa: Duszniki Zdrój – Długopole Zdrój Dystans: ~ 39 km
Było jasne, że przede mną długa droga aż do Długopola Zdroju. Wykonałem kilka telefonów, w poszukiwaniu wolnego pokoju i ostatecznie udało się w Ośrodku Wypoczynkowym Aleksander. Cena zdecydowanie zbyt napompowana w porównaniu do jakości, ale w te dni było tak absolutnie wszędzie. Wygląda na to, że Polacy mieli dość zamknięcia w domach z powodu COVID-19 i po poluzowaniu ograniczeń tłumnie ruszyli na przedłużony weekend na łono natury.
Na rynku w Dusznikach Zdroju odnalazłem czerwone oznaczenie szlaku, a nastepnie minąłem uzdrowiskową część miasta i zacząłem podejście w stronę oddalonego o 11 kilometrów Zieleńca. Ścieżka prowadzi bardzo łagodnie aż do Podgórza, po czym staje się trochę trudniejsza. Nie jest to jednak nic nadzwyczajnego.
Słyszałem odgłos samochodów jadących gdzieś na szczycie wzniesienia i rzeczywiście wkrótce wyszedłem na asfaltową drogę. To Autostrada Sudecka. Jedyne, co ma wspólnego z prawdziwymi autostradami, to nazwa. Dla osób idących GSS to akurat zaleta, bo czerwony szlak prowadzi skrajem drogi aż do Zieleńca. Ruch jest minimalny, więc trzymaj się lewej strony jezdni i pokonaj ten odcinek jak najszybciej.
Z licznymi wyciągami narciarskimi, Zieleniec zimą musi być bardzo ruchliwym miejscem. Jednak na wiosnę był kompletnie martwy i zatrzymałem się tylko na moment w PTTK Orlica, by wypić herbatę i zjeść przekąskę.
Przez kolejne 4 kilometry szlak prowadzi w dół w kierunku Rezerwatu Przyrody Pod Zieleńcem. Jest to obszar z torfowiskami, co prawda mało widocznymi z GSS, ale po odbiciu na lokalne ścieżki, widoki z pewnością będą lepsze. Warto przejść się po drewnianej platformie widokowej.
Stąd do Spalonej i schroniska PTTK Jagodna jest około 15 kilometrów bez większych różnic wysokości. Mijana po drodze wieś Lasówka, z malowniczym kościołem, jest świetnym miejscem na krótki piknik i odpoczynek. Potem był nieco monotonny odcinek przez las, aż wyszedłem w pobliżu wyciągu narciarskiego w Spalonej. Idąc wzdłuż niego na sam szczyt wzgórza dotarłem do niezwykle wówczas obleganego schroniska PTTK Jagodna. Długi weekend, pora obiadowa, możliwy dojazd samochodem. Wszystko to oznacza jedno – tłumy turystów.
Jeśli masz czas lub nocujesz w schronisku, warto przejść łatwy niebieski szlak prowadzący na najwyższy szczyt Gór Bystrzyckich – Jagodną (977 m n.p.m.). To około 4 km, czyli godzina w jedną stronę. Widoki są szczególnie ładne z nowo wybudowanej wieży widokowej.
GSS czerwony) prowadzi z kolei od PTTK Jagodna ponownie wzdłuż Autostrady Sudeckiej. Po około 4 kilometrach skręca w lewo i schodzi do Ponikwy. Uważaj, bo łatwo można się rozpędzić i przegapić oznaczenie szlaku. Przed Ponikwą trzeba pokonać dość zarośnięte łąki, a ścieżka jest ledwo widoczna. Wypatruj traw przygniecionych przez buty innych wędrowców i kieruj się w stronę zabudowań.
Tuż po opuszczeniu Ponikwy szlak skręca w lewo i dalej szutrową drogą oraz lasem prowadzi do Długopola Zdroju. Na szczęście tym razem hotel jest bardzo blisko, więc żadnych dodatkowych kilometrów błądząc po miejscowości. To był długi dzień i zwiedzanie musiało poczekać do rana.
Długopole Zdrój to najmniejsze i prawdopodobnie najmniej popularne uzdrowisko na Głównym Szlaku Sudeckim. Woda wypływająca z terenu wyrobisk starej kopalni została pobrana do zbadania i okazała się wystarczająco zdrowa by założyć w 1802 miasto uzdrowiskowe, wtedy znane jako Bad Langenau. Wkrótce potem kuracjusze zaczęli korzystać z kąpieli leczniczych. Warto zajrzeć do pijalni i spróbować wód mineralnych. Poza tym, do zwiedzania nie ma absolutnie nic.
Plan na ten etap był początkowo ambitniejszy, ale warunki pogodowe szybko go zweryfikowały. Rozpoczynając w Kudowie Zdroju, skręciłem w ulicę Słoneczną mijając Ekocentrum Parku Narodowego Gór Stołowych. Następnie, przecinając drogę prowadzącą do Dańczowa, dotarłem do Przełęczy Lewińskiej (535 m n.p.m.), około 6 km od punktu startowego.
Trasa: Kudowa Zdrój – Duszniki Zdrój Dystans: ~ 15 km
Widoki były niezłe, mimo ponurej i mglistej pogody. Szlak poprowadził mnie przez pola i w jednym miejscu musiałem pokonać zamkniętą bramę, z małymi drewnianymi schodkami umożliwiającymi przejście piechurom. Podobne spotykałem wcześniej w Alpach i w Nowej Zelandii.
Kolejne 3 kilometry łagodnego podejścia prowadzą w kierunku Grodźca (803 m n.p.m.). Tutaj musiałem się zatrzymać, aby założyć kurtkę przeciwdeszczową i pokrowiec na plecak, ponieważ początkowa mrzawka zmieniła się w ulewny deszcz. Niezbyt było to przyjemne i po raz pierwszy przyszedł mi do głowy pomysł skrócenia dzisiejszego dnia i noclegu w Dusznikach Zdroju.
Przez 2 kilometry od Grodźca było łagodnie z górki, aż dotarłem do skrzyżowania ze szlakiem niebieskim, prowadzącym w stronę ruin zamku Homole z XIII-XIV wieku. To tylko 10-15 minutowe odbicie z GSS. Najpierw idąc po drewnianej platformie, a potem schodami prowadzącymi na szczyt wzgórza zamkowego.
Byłem bardzo szczęśliwy widząc przed sobą ławkę. Zdjąłem plecak, zrobiłem kanapkę i cieszyłem się (krótką) chwilą bez deszczu. Nie było tu żywej duszy, a mgła sprawiła, że atmosfera była wyjątkowa.
Jeśli chodzi o same ruiny, to do zwiedzania pozostało niewiele. Po obejściu czegoś, było kiedyś wieżą, ruszyłem w drogę powrotną.
Pozostający odcinek do Duszników Zdroju jest łatwy i delikatnie z górki. Jedyną trudnością w tych warunkach było błoto. Po około 4 kilometrach byłem już w biurze informacji turystycznej, pytając o rekomendację noclegu. Najlepszą opcją wydawało się schronisko PTTK Pod Muflonem, niestety jednak bez wolnych miejsc. W czasach COVID-19 lepiej zadzwonić i zapytać o dostępność niż iść w ciemno. Koniec konców wylądowałem w Agrotustyce u Baltazara. Spory kawałek od rynku.
Dopiero co wybiło południe, więc mając resztę dnia do dyspozycji, postanowiłem odwiedzić Muzeum Papiernictwa. Bilet kosztuje 22 zł i z powodzeniem można tu spędzić godzinę lub dwie. Stała ekspozycja opowiada o historii papieru i sposobie jego wytwarzania na Śląsku jak i na świecie. Co ciekawe, cały proces wciąż można obserwować na żywo. Dla chętnych dostepne są również warsztaty.
Duszniki Zdrój to kolejne uzdrowiska na trasie Głównego Szlaku Sudeckiego, według mnie jedna z najbardziej urokliwych. Zabiegi lecznicze rozpoczęto w 1751 r. W 1822 r. zbudowano pijalnię wód mineralnych. W następnych latach rozwój był kontynuowany, a miasto odwiedziło wiele znanych osób, m.in. Fryderyk Chopin oraz Felix Mendelssohn-Bartholdy (niemiecki kompozytor). Warto rzucić okiem na Teatr Zdrojowy im. Fryderyka Chopina, upamiętniający pobyt i koncerty artysty w sierpniu 1826 roku, a także na rynek i otaczające go kamienice.
To było na tyle. Pozostałą część dnia spędziłem odpoczywając, gotując oraz oglądając seriale. Takie dni na szlaku też są potrzebne 🙂
Wambierzyce położone są na około 204, a Kudowa Zdrój na 232 kilometrze Głównego Szlaku Sudeckiego. To znaczy, że gdzieś między tymi dwiema miejscowościami, powinienem świętować połowę mojej przygody! Ale tego dnia nie mogłem doczekać się także z innego powodu. Trasa prowadzi przez malownicze Góry Stołowe i miałem wszelkie powody by wierzyć, że będzie przepięknie!
Trasa: Wambierzyce – Kudowa Zdrój Dystans: ~28-30 km
Początek dnia był dość ponury z powodu nudnego terenu, asfaltowych dróg i lekkiego deszczu. Zaczęło to wyglądać lepiej po 4 kilometrze, kiedy minąłem Studzienno i wszedłem do Parku Narodowego Gór Stołowych. Szlak prowadzi w górę w kierunku Rogacza (707 m n.p.m.). Zza drzew widocznych było coraz więcej przedziwnych formacji skalnych. Dokładnie to, na co czekałem!
.
Ukształtowanie terenu jest zupełnie wyjątkowe, a pochmurna i lekko mglista pogoda potęgowała odczucia. Kształty niektórych skał przypominają ogromne grzyby, stąd zresztą ich nazwa – Skalne Grzyby. Jest to wynikiem erozji piaskowca, która postępuje znacznie szybciej w niższych partiach skał. Przyznaję, że spędziłem mnóstwo czasu fotografując wszystko dookoła. Choć jak zwykle, nie ma znaczenia, ile czasu poświęcę na zdjęcia, nigdy nie jestem z nich w pełni zadowolony. Może to brak talentu, a może niekończące się dążenie do doskonałości (pewnie to pierwsze).
W każdym razie, z Rogacza do parkingu przy Burzowej Łące jest jakieś 5,5 kilometra. Jak zwykle, parkingi oznaczają więcej turystów i zasada sprawdziła się i tym razem. Mam na myśli większy ruch jak na standardy Głównego Szlaku Sudeckiego, bo zwykle ludzi raczej nie ma wcale. Nawet tu nie było tak tłoczno, jak można się było spodziewać. Turystyka w czasach COVID-19 nie wróciła jeszcze do formy.
Przejście przez drogę w pobliżu parkingu przy Burzowej Łące
Kolejne 5 kilometrów to przeważnie płaska ścieżka zwana Drogą nad Klifem. Bądź czujny! W pewnym momencie zauważysz małą, nieoznakowaną dróżkę odchodzącą w prawo. Zejdź ze szlaku i idź nią do końca (około 5 min), a zrozumiesz znaczenie tej nazwy. Następnym punktem na trasie będzie już Szczeliniec Wielki (919 m n.p.m.).
Szlak do schroniska na SzczelińcuPo kamiennych stopniach na góręWidok ze Szczelińca WielkiegoSchronisko na Szczelińcu
Mimo że czerwony szlak nie prowadzi na szczyt, trudno oprzeć się pokusie. Wejście po kamiennych schodach jest męczące, ale Szczeliniec Wielki to zdecydowanie jedna z największych atrakcji tego dnia i nie można go przegapić. Na szczycie znajduje się schronisko górskie, więc z powodzeniem można nadrobić spalone kalorie. Droga powrotna jest jeszcze ciekawsza i polecam skorzystać z płatnej alternatywy. Cena to tylko 12 zł, a spacer po niesamowitym labiryncie skalnym zajmuje około godziny Niektóre przejścią są bardzo wąskie i moga okazać się kłopotliwe z dużym plecakiem. Wszystko jest jednak do zrobienia!
Po zejściu dotarłem do Karłowa, gdzie wypada połowa GSS. Czułem dużą satysfakcję z tego, co osiągnąłem do tej pory i być może spowodowało to, że straciłem koncentrację i w rezultacie pomyliłem się skręcając za wcześnie w prawo, podążając czerwonym szlakiem ale dla biegaczy narciarskich. Szczerze mówiąc, używanie dokładnie takiego samego oznakowania jest bardzo mylące i zupełnie bezmyślne. Zajęło mi dużo czasu, zanim zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak. Mapa-turystyczna.pl pomogła mi się odnaleźć, ale kosztowało mnie to przynajmniej godzinę czasu i kilka bezużytecznych kilometrów w nogach. Właściwy szlak biegnie drogą asfaltową prowadzącą do Błędnych Skał, oddalonych od Karłowa o około 5 km. Musiałem przyspieszyć, ponieważ były one otwarte tylko do 17:00. Zaletą późnego przybycia (16:10) było zwiedzanie wąskich przejść w pojedynkę.
Cała atrakcja jest bardzo podobna do Szczelińca Wielkiego i po jego odwiedzeniu, nie robi już tak dużego wrażenia. Przejście z plecakiem w kilku miejscach było naprawdę trudne. Często musiałem go zdejmować i przepychać. Najlepszą opcją jest pozostawienie go przy kasie i odebranie go na końcu. Wychodzi się co prawda w innym miejscu, ale jest to bardzo blisko a samo doświadczenie będzie znacznie przyjemniejsze (plecy również będą wdzięczne).
Błędne Skały w pobliżu Kudowy ZdrojuDrewniana platforma dla pieszychPrzeciskanie się z plecakiem w Błędnych Skałach nie było łatwe
Ostatnia część dnia minęła na długim (~ 7km) zejściu do Kudowy Zdroju. Byłem bardzo, bardzo zmęczony i nadal musiałem przejść na drugą stronę miasta, ponieważ właśnie tam miałem wynajęty pokój. Nie zrozumcie mnie źle, lokalizacja była świetna, ale w tym momencie czułem w nogach każde kolejne 100 metrów. Ostatecznie Endomondo zarejestrowało 38 kilometrów.
Z pełnym przekonaniem mogę polecić Pokoje Gościnne Pod Lwami. Super sympatyczna gospodyni oraz lokalizacja bardzo blisko głównych atrakcji miasta, gdybyś chciał trochę pozwiedzać. Oczywiście, sugeruję to zrobić!
Co warto zobaczyć w Kudowie Zdroju?
Historia uzdrowiska sięga początków XVII wieku, kiedy to po raz pierwszy pojawiły się informacje o pozytywnym wpływie na zdrowie wód mineralnych z lokalnych źródeł. Zaledwie sto lat później napełnione nimi butelki były regularnie wysyłane na dwór królewski w Berlinie.
Kaplica Czaszek
W niewielkim budynku w Czermnej (jednej z dzielnic Kudowy Zdroju) na ścianach i suficie znajduje się około 23 tysiące ludzkich czaszek. Twórcą tego niezwykłego miejsca był Ojciec Tomaszek. Ludzkie szczątki walające się po na okolicznych polach były rezultatem wojny trzydziestoletniej 1618-1648, wojny siedmioletniej (1756-1763) oraz wielkiej zarazy w 1680 roku. Nikt nie był w stanie zapewnić zmarłym należytego pochówku, dlatego ksiądz postanowił się nimi zająć. Zebrał i przeniósł je do kaplicy oraz krypty. Prawdopodobnie wpadł na ten oryginalny pomysł podczas podróży do Rzymu, po wizycie w miejscowych katakumbach.
Kaplica Czaszek w Kudowie Zdroju
Park Zdrojowy
Został założony w XVIII wieku na wzór parków angielskich i znacznie rozbudowany w XIX wieku. Miłe miejsce na spacer! Jest tam małe jezioro, fontanny, a także zalesione wzgórze dla tych, którzy szukają trudniejszych szlaków. Wody mineralne są dostępne w pijalni.
Park ZdrojowySanatorium ZameczekMalownicze alejki w Parku Zdrojowym
Szlak Ginących Zawodów
Dobra okazja, aby poznać zawody, wykonywane przez naszych przodków, takie jak kowalstwo, pieczenie chleba, garncarstwo czy dziewiarstwo. Jest też mini ZOO, które powinno przyciągnąć uwagę młodszych turystów. Sam skansen jest jednak dość mały, więc jeśli nie masz nadmiaru czasu, daruj sobie.
Szlak Ginących ZawodówJest również Mini ZOOSenna atmosfera w skansenieWiatrak
Inne mniej ciekawe atrakcje turystyczne miasta to: Muzeum Minerałów, Muzeum Zabawek czy Muzeum Kultury Ludowej Pogórza Sudeckiego.
Byłem dość optymistycznie nastawiony do tego dnia. Odległość wydawała się w sam raz, bez dużej różnicy wysokości. Wyruszyłem z pensjonatu w Srebrnej Górze jak zwykle, czyli około 8 rano i 20 minut później byłem na Srebrnej Przełęczy, skąd czerwony szlak poprowadził mnie w Góry Bardzkie.
Po 4 kilometrach spokojnego spaceru doszedłem do Czeskiego Lasu (621 m n.p.m.), a po kolejnych 3 do Czerwieńczyc. Jest to typowa polska wieś, która wydawałaby się zupełnie martwa, gdyby nie biegające po ulicy kury.
Czeski Las (621 m n.p.m.)
Trasa: Srebrna Góra – Wambierzyce Dystans: ~ 25-26 km
Kolejnym celem był Słupiec. Najpierw ścieżka prowadziła przez las, by następnie przez pola uprawne prowadzić mnie w kierunku widocznych na horyzoncie bloków mieszkalnymi w centrum miasta.
Słupiec został połączony z Nową Rudą w 1973 roku. Jest to miasto górnicze, niezbyt atrakcyjne z turystycznego punktu widzenia. Zrobiłem tu jednak krótką przerwę, głównie po to, aby polatać dronem w okolicy kolorowych bloków zbudowanych dla górników jak i samej kopalni.
Widok na kopalnię w SłupcuPomnik górnika w Słupcu
Po Słupcu przyszedł czas na najtrudniejszą część dnia – 2 kilometry podejścia na Kościelec (647 m n.p.m.), gdzie znajduje się wieża widokowa (piękna panorama gwarantowana), a kawałek dalej kościół.
Wieża widokowa w KościelcuKościół w Kościelcu
Z Kościelca do Ścinawki Średniej jest około 5 km i tutaj po ostatnich deszczowych dniach, trasa zaczęła robić się bardzo błotnista. Kijki turystyczne okazały się bardzo przydatne do poruszania się po trudnym terenie i nie wylądować z ciężkim plecakiem w błocie. Droga asfaltowa zaczyna się około 2 kilometry przed wioską, więc od tego momentu moje tempo wzrasta. Niestety zaczyna padać.
Błoto na szlaku!Błotniska droga przez lasLinie kolejowa w Ścinawce Średniej
Ostatni odcinek dnia (ok. 5,5 km) prowadzi głównie przez łąki z Górami Stołowymi widocznymi na horyzoncie po prawej stronie. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak fajnie byłoby odpalić tu drona, ale elektronika i deszcz niekoniecznie idą w parze. W końcu ujrzałem przed sobą ogromną Bazylikę Nawiedzenia NMP w Wambierzycach.
Wambierzyce coraz bliżej!Ostatnia prosta do WambierzycPola uprawne, czerwony tulipan i Góry Stołowe
To pewnie jedno z najdziwniejszych miast na trasie GSS. Ogromna bazylika w centrum nie dziwi, Polska jest ultra-katolicka. Ale w Wambierzycach dosłownie wszystko ma biblijną nazwę, a samo miasteczko lubi być nazywane polską Jerozolimą. Z drugiej strony, tuż przed bazyliką znajduje się lokalny sklep spożywczy, gdzie miejscowi dżentelmeni stoją z piwem w ręku przez cały dzień, leniwie gawędząc. Piękny kontrast.
Jakby tego było mało, najtańszą opcją na nocleg okazał się Dom Pielgrzyma. Trochę dziwnie było nocować tam jako osoba niewierząca, ale kogo to obchodzi. Koniec konców to biznes 🙂 W restauracji podają dobrego schabowego, który również pozwala rozwiać wszelkie wątpliwości.
Tour du Mont Blanc, powszechnie znany jako TMB, to jeden z najpopularniejszych długodystansowych szlaków w Europie. Wszyscy znają Mont Blanc – najwyższą górę Europy Zachodniej (4,808 m n.p.m.), przyciągającą co roku tysiące turystów. Pierwsze udane wejście, należące do Jacquesa Balmata i Michaela Paccarda, miało miejsce 8 sierpnia 1786 roku, powodując znaczący rozkwit alpinizmu.
TMB okrąża cały masyw, pokonując dystans około 165 kilometrów na terytorium Szwajcarii, Włoch i Francji. W zależności wybranych wariantów trasy, dobrze jest przygotować nogi na trochę więcej. W moim przypadku było to ponad 180 kilometrów, ale kilkukrotnie wybierałem dłuższą i trudniejszą drogę do celu.
Podążając trasą klasyczną, najwyższy punkt osiąga się na przełęczy Grand Col Ferret (2,537 m n.p.m.). Jest ona również granicą między Włochami a Szwajcarią. Niektóre warianty prowadzą wędrowców jeszcze wyżej. Na przykład, Col des Fours lub Fenetre d’Arpette leżą na wysokości 2.665 m n.p.m.
Fenetre d’Arpette, Szwajcaria
Przejście TMB przewijało się w moich planach, odkąd ukończyłem kilka długodystansowych szlaków w Nowej Zelandii. Totalnie się zachwyciłem takim spędzaniem czasu. Plany na 2020 rok były jednak niestety kilkukrotnie modyfikowane. Miało być Camino de Santiago (Droga Francuska) w Hiszpanii, ale ostatecznie był Główny Szlak Sudeckiw Polsce (440 km). Potem znowu miało być Camino, ale liczba zakażeń COVID-19 w Hiszpanii ponownie zaczęła rosnąć. Do trzech razy sztuka? Być może. Tymczasem , moje myśli zwróciły się w kierunku Alp.
Tour Monte Rosa, Tour Matterhorn i Walker’s Haute Route – wszystkie te szlaki były kandydatami do przejścia. Nie mając wcześniejszego doświadczeń w tym regionie, wybrałem Tour du Mont Blanc jako najpopularniejszy i prawdopodobnie najłatwiejszy z nich.
Alpy widziane z pokładu samolotu
Nadszedł czas rezerwacji lotu w jedną stronę do Genewy. Nie wiedziałem jeszcze, na co przyjedzie czas po TMB, dlatego lepiej było nie wybierać konkretnej daty powrotu. Byłam pewny, że wystarczy czasu na przemyślenie i zaplanowanie kolejnych kroków podczas wędrówki lub odpoczynku w namiocie!
Kiedy jechać?
Najlepszym okresem (i najbardziej popularnym) na przejście TMB jest zdecydowanie lato, a dokładniej lipiec – sierpień. Czerwiec i wrzesień również mogą być ciekawą opcją, ale pogoda będzie zdecydowanie bardziej nieprzewidywalna, a na wyższych wysokościach może pojawić się sporo śniegu.
Zgodnie czy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara?
Zdecydowałem się podążać w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, zaczynając i kończąc w Les Houches. Jest to zdecydowanie najbardziej popularna opcja. Nie sądzę jednak, aby wybrany kierunek jakkolwiek wpływał na atrakcyjność tego szlaku.
Pierwszy dzień na TMB
Idąc w kierunku przeciwnym do ruchy wskazówek zegara, łatwiej będzie Ci nawiązywać znajomości, ponieważ codziennie widzisz te same twarze. Z kolei w drugą stronę, trasa będzie w większości pusta w godzinach porannych, dopóki nie spotkasz licznych grup idących z naprzeciwka. To daje szansę na cieszenie się bardziej spokojną atmosferą. Nie mam nic przeciwko innym turystom wokół mnie, ale każdy ma własną preferencje co do przebywania na łonie natury.
Wędrując zgodnie z ruchem wskazówek zegara (czyli mniej popularną wersją), zaleca się rozpoczęcie w innym miejscu niż Les Houches, aby uniknąć trudnego 1500 metrowego podejścia do Le Brevent już pierwszego dnia, kiedy Twoje ciało może nadal nie być przyzwyczajone do ciężkiego plecaka i zwiększonego wysiłku fizycznego. Doskonale pamiętam ten etap i nietęgie miny mozolnie idących pod górę wędrowców. Rozważ rozpoczęcie TMB w Argentiere,Champex lub Courmayeur.
Gdzie nocować?
Jeśli masz głębokie kieszenie, opcji jest mnóstwo 🙂 Kwatery prywatne, hotele, schroniska. Ja zabrałem namiot i spałem w nim każdej nocy. Oczywiście była to najbardziej budżetowa wersja, ale szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie takiej wędrówki bez namiotu. To sprawia, że całe doświadczenie jest po prostu kompletne.
Ostatniego dnia rozbiłem namiot obok Refuge la Flegere i postanowiłem zafundować sobie porządną kolację. Jedzenie było dobre, rozmowa z innymi wędrowcami była przyjemna, ale czułem się szczęśliwy, gdy wróciłem do namiotu zaraz po posiłku. By znaleźć własny spokój i rytm.
Co więcej, nie musiałem martwić się o żadne rezerwacje. Docierałem na kemping i znajdowałem dogodne dla siebie miejsce. Wszystkie inne opcje, zwłaszcza schroniska, wymagają rezerwacji z dużym wyprzedzeniem, szczególnie w czasach COVID-19 razy, kiedy liczba miejsc jest jeszcze bardziej ograniczona.
Bezpłatny kemping w pobliżu Refuge la Flegere
Strona www.montourdumontblanc.com bardzo ułatwia planowanie. Wybierając miejsce, z którego ruszasz w danym dniu, zobaczysz listę miejsc noclegowych po drodze, w tym odległość jaka będzie do pokonania. Super rozwiązanie!
Miejsca noclegowe, z których korzystałem:
Chamonix – Camping Les Arroles Les Contamines – Camping Le Pontet Les Chapieux – darmowy kemping obok informacji turystycznej Courmayeur – Hobo Camping (aby tu dotrzeć, skorzystaj z darmowego autobusu do Val Vani) Arp Nouva – Camping Grandes Jorasses (aby tu dotrzeć, skorzystaj z darmowego autobusu do Val Ferret) La Fouly – Camping des Glaciers Champex – Camping Les Rocailles Trient – Camping La Peuty Le Flegere – darmowy kemping przy jeziorze (spytaj obsługi schroniska)
Alternatyw jest wiele i kilka z nich wymienię w osobnych artykułach poświęconych konkretnym etapom.
Rozbijanie namiotu na dziko jest niewskazane lub zabronione w zależności od kraju. Nie zdecydowałem się na to, więc nie mam wiele do powiedzenia w tym temacie. We Włoszech obozowanie jest dozwolone na wysokości powyżej 2500 m n.p.m. W Szwajcarii jest to zabronione, a we Francji nikt tak naprawdę nie wie, jakie są zasady i zwykle jest to tolerowane. Najbezpieczniej jest rozbić namiot o zachodzie słońca i zwinąć się o świcie. Oczywiście, nie pozostawiając nic za sobą.
Co spakować?
Większość mojego plecaka wypełniona była sprzętem kempingowym. Do tego trochę ciuchów i oczywiście jedzenie 🙂 Poniżej lista rzeczy:
Śpiwór – mój zapewnia komfort spania przy temperaturze nawet ok. 0 C, ale należe do osób lubiących ciepło. Na TMW w miesiącach letnich, śpiwory z poziomem komfortu 10 C też dadzą radę.
Sandały (korzystałem z tych marki KEEN i były wspaniałe do poruszania się po kempingach)
Klapki
Inne:
Lekki i szybkoschnący ręcznik
Kije trekkingowe (bardzo pomocne!)
Tableki przeciwbólowe
Kosmetyki
Chusteczki nawilżane
Worek na śmieci
Plastry na odciski i pęcherze (np. Compeed)
Okulary przeciwsłoneczne
Krem z filtrem UV
Opcjonalnie:
Bielizna termoaktywna – nie było aż tak zimno, żebym musiał jej użyć, ale miałem szczęście do pogody. Jeśli Twój śpiwór nie jest bardzo ciepły, może się przydać do spania.
Chusta typu buff – jeśli jest wietrznie, można założyć ją na głowę. Nosiłem ją również na nadgarstku by ocierać pot z czoła 🙂
Filtr do uzdatniania wody – nie przydał mi się ani razu, aczkolwiek mam go ze sobą na każdym dłuższym trekkingu “na wszelki wypadek”.
Pranie robiłem prawie codziennie, a następnego dnia mój plecak wyglądał jak choinka ze skarpetkami jako dekoracjami. Był to jednak jedyny sposób, aby je wysuszyć.
Jeśli chodzi o jedzenie, po drodze można uzupełniać zapasy, więc nie ma potrzeby nosić zbyt wiele. Zwykle miałem zapas jedzenia na 2 dni, na wypadek nagłego załamania pogody lub wymuszonego postoju z innych przyczyn.
Poniżej przykłady, co zwykle jem na szlaku:
Śniadanie:
Chleb z dżemem, miodem lub masłem orzechowym
Płatki lub owsianka błyskawiczna z rodzynkami
Herbatniki
Mleko w proszku
Banany
Kawa lub herbata
Obiad:
Chleb
Ser
Salami
Kiełbaski / kabanosy
Zupki błyskawiczne
Kawa lub herbata
Kolacja:
Ryż lub makaron błyskawiczny
Tuńczyk lub kurczach w puszce
Zupki błyskawiczne
Danie liofilizowane
Kawa lub herbata
Przekąski:
Czekolada
Batony z musli
Herbatniki
Orzechy
Jak dojechać?
Większość turystów przylatuje do Genewy i kontynuuje podróż autobusem do Chamonix. Zrobiłem dokładnie tak samo. Zarezerwowałem miejsce w busie firmy Mountain Drop-Offs, co kosztowało mnie 40 EUR. Tak się złożyło, że byłem jedynym pasażerem – idealnie w czasach COVID-19. Znalezienie ich stanowiska na lotnisku było bardzo proste, a trochę ponad godzinę później byłem już na kempingu w Chamonix.
W drodze powrotnej skorzystałem z usług BlaBlaBus. Transfer trwał trochę dłużej, ale był znacznie tańszy (około 22-25 EUR).
Podróż pociągiem też jest możliwa, ale znacznie bardziej skomplikowana i zwykle wymaga dwukrotnej przesiadki.
Oznaczenia szlaku
Budżet
W sumie wydałem ok. 300 EUR, zaczynając od dnia 0 po przyjeździe do Chamonix, kiedy kupiłem butlę z gazem, zapalniczkę, sznurowadła i trochę jedzenia. Do tego należy doliczyć bilet lotniczy i transport z lotniska w Genewie.
Najdroższe były kempingi w Szwajcarii: ok. 17-22 EUR za noc. Wyjątkiem był La Peuty za jedyne 6 EUR, ale warunki bardzo podstawowe (co nie znaczy, że nie wystarczające). We Francji rozstawienie namiotu kosztowało zwykle 10-12 EUR, a we Włoszech 12-15 EUR za noc.
Wszystkie inne koszty związane były głównie z jedzeniem. Spaghetti bolognese, pizza, panini, burger, a nawet McDonald’s po powrocie do Chamonix 🙂 Mimo, że zaopatrywałem się głównie w supermarketach i gotowałem samemu, posiłki w schroniskach kuszą. Kuszą nawet bardziej kiedy jesteśmy zmęczeni, więc kilkukrotnie uległem.
Mój plan trekkingu:
Ukończenie szlaku zajęło mi 9 dni. Wybrałem kilka trudniejszych wariantów, przez co trasa była nieco różniła się od standardowej. Niektórzy pokonują ją szybciej, inni wolniej. Nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Nie śpiesz się. Podziwiaj widoki i obcuj z przyrodą.
Planowałem zrobić sobie dzień wolny, kiedy pogoda się popsuje i będzie deszczowo, ale nigdy do tego nie doszło, więc każdego dnia spałem w innym miejscu 🙂 Nie było sensu marnować tak doskonałych warunków pogodowych!
Dzień 1: Les Houches – Les Contamines (przez Refuge de Miage) Dzień 2: Les Contamines – Les Chapieux Dzień 3: Les Chapieux – Courmayeur (przez Refugio Maison Vieille) Dzień 4: Courmayeur – Arp Nouva (przez Col Sapin) Dzień 5: Arp Nouva – La Fouly Dzień 6: La Fouly – Champex Dzień 7: Champex – Trient (przez Fenettre d’Arpette) Dzień 8: Trient – La Flegere (przez Lac Blanc) Dzień 9: La Flegere – Les Houches
Col de la Seigne – granica między Francją a Włochami
Podsumowanie
Tour du Mont Blanc jest absolutnie niesamowitym szlakiem. Właściwie to pierwszy szlak, który czuje że mógłbym przejść jeszcze raz i to natychmiast. Planowanie etapów, podziwianie spektakularnych alpejskich krajobrazów oraz uczucie satysfakcji z dotarcia na kemping. Rozbijanie namiotu, przygotowywanie obiadu na kuchence turystycznej. Wszystko to z dala od codziennej rutyny. Wiedząc, że następny dzień przyniesie jeszcze więcej pozytywnych wspomnień.
Trudno opisać to o czym się myśli ostatniego dnia. Z jednej strony ostatnie kilometry do Les Houches pokonywałem bardzo zmęczony. Z drugiej jednak, nie mogłem przestać się uśmiechać, wspominając przygotowania, lot do Genewy, bus do Chamonix i wszystko czego doświadczyłem. Przygoda dobiegła końca, ale cóż to była za przygoda!
Jeśli jesteś entuzjastą pieszych wędrówek i myślisz o szlaku długodystansowym w Alpach, TMB Cię nie zawiedzie. Zrób to teraz, nie odkładaj planów na później, bo później może nigdy nie nadejść. Wspomnienia pozostaną z Tobą na zawsze.
Noc w Zygmuntówce była spokojna. Schronisko było niemal całkowicie puste i miałem cały pokój dla siebie. Wygląda na to, że wczesny etap pandemii COVID-19 wygrał z większością miłośników przyrody.
Plan na ten dzień zakładał dotarcie do Srebrnej Góry i spędzenie tam popołudnia wypełnionego zwiedzaniem zabytkowych twierdz. Prognoza pogody była zła i niestety rzeczywiście tak było. Z perspektywy trekkingu był to jeden z najgorszych dni na szlaku. Szedłem po prostu, żeby pokonać dystans, bez żadnych postojów ani pięknych widoków po drodze. Tylko chmury, mgła i deszcz.
Trasa: PTTK Zygmuntówka – Srebrna Góra Dystans: ~ 17 km
Szlak zaczyna się od dość konkretnego podejścia i po 15 minutach musiałem się zatrzymać, żeby zdjąć jedną warstwę ubrań. Wędrówki przy takiej pogodzie są zawsze dziwne. Jeśli się zatrzymasz, natychmiast jest ci zimno. Jeśli jesteś w ruchu, jest ci za ciepło i się pocisz. Niedługo potem zaczęło padać, więc nie musiałem się już martwić poceniem.
Po około 2,5 km od Zygmuntówki dotarłem do wieży widokowej Kalenica (964 m n.p.m.). Wchodzenie na nią było bezcelowe, zwłaszcza że szczyt znikał we mgle. Ja jednak wszedłem mimo wszystko, naiwnie myśląc, że chmury w magiczny sposób znikną. Nie zniknęły.
Kolejne 5 km to zejście przez Popielak (856 m n.p.m.) i Wigancicką Polankę (794 m n.p.m.) do Przełęczy Woliborskiej (711 m n.p.m.). Tutaj jest skrzyżowanie z drogą 384 i parking dla spacerowiczów, tego dnia kompletnie pusty. Dla normalnych ludzi dzień jak ten to zwykle oglądanie seriali i filmów lub czytanie książki z gorącą herbatą i przekąskami na wygodnej kanapie, zamiast wędrówki w deszczu.
Ponownie się zgrzałem idąc pod górę w stronę Szerokiej (826 m n.p.m.), by po chwili zejść na Przełęcz pod Szeroką (764 m n.p.m.). Szlak cały czas wiedzie przez las i poza jedną straconą okazją do podziwiania widoków z wieży widokowej Kalenica, prawdopodobnie nie przegapiłem zbyt wiele, nawet biorąc pod uwagę gęstą mgłę.
Ach… jeśli się zastanawiasz, dlaczego na razie nie ma żadnych zdjęć, to dlatego że mój aparat był głęboko w plecaku, zabezpieczony plastikową torbą.
Kolejny kilometr doprowadza mnie do Malinowej (839 m n.p.m.), skąd pozostaje już łatwe i łagodne zejście w dół (~ 6 km) do Srebrnej Przełęczy (568 m n.p.m.). Słynna twierdza znajduje się tuż po mojej lewej stronie, ale zwiedzanie w przemoczonych ubraniach nie należy do najprzyjemniejszych, dlatego najpierw udaję się do pensjonatu. Schodzę z czerwonego szlaku i idę asfaltową drogą w kierunku centrum miasta.
Domy w centrum Srebrnej GóryZdecydowanie lepsza pogoda w drugiej części dnia!Srebrna Góra z lotu ptaka
Dom Wypoczynkowy “Pod Fortami” na ulicy Widokowej 1 był niedrogi i miał całkiem dobre recenzje. Właścicielka okazała się być bardzo miła i zaproponowała, że weźmie moje mokre buty i położy je obok pieca, żeby szybciej wyschły. Nie ma nic gorszego niż mokre buty, więc byłem bardzo wdzięczny!
Co warto zobaczyć w Srebrnej Górze
Po absurdalnie długim, gorącym prysznicu nadszedł czas, aby zobaczyć, co miasto rozciągające się wzdłuż stromej doliny ma do zaoferowania. Jego nazwa pochodzi od odkrytych na tym terenie złóż srebra, które niestety nie były zbyt obfite.
Kompleks forteczny jest otwarty dla turystów i sprawia, że miasto cieszy się dużą popularnością wśród zwiedzających Dolny Śląsk. Można zakupić bilet łączony za 34 zł, dający prawo wstępu do dwóch głównych obiektów (nie musi to być tego samego dnia).
Twierdza Srebrna Góra
Przy jej budowie trwającej zaledwie 12 lat (1765-1777), zatrudniono ogromną liczbę pruskich robotników (4 tys. osób, dodatkowo wspieranych przez miejscową ludność). Atak armii Napoleona w 1807 roku został odparty, a twierdza może pochwalić się tytułem nigdy nie zdobytej. Magazyny, studnie, zbrojownia, kaplica, więzienie, szpital, piekarnia, browar, warsztat rzemieślniczy, prochownia – wszystko to znajdowało się na terenie Donżonu, zapewniając jego samowystarczalność przez wiele miesięcy. Do dziś jest to największa górska twierdza w Europie.
Wycieczka z przewodnikiem w mundurze historycznego pułku z epoki napoleońskiej była na najwyższym poziomie, prezentując ciekawe informacje o służbie i życiu w twierdzy. Na koniec zademonstrowano strzał z broni palnej. Ależ huk! Trudno sobie wyobrazić przebywanie w twierdzy podczas prawdziwej bitwy.
Twierdza Srebrna GóraTwierdza Srebrna GóraPanorama z Twierdzy Srebrna Góra
Fort Spitzberg-Ostróg
Zbudowany w latach 1769-72 na szczycie Góry Ostróg (627 m n.p.m.), a jego głównym celem było zablokowanie Srebrnej Przełęczy i obrona południowej flanki głównego fortu. Dziś można go zwiedzać z przewodnikiem, który jest całkiem dobrym aktorem i sprawia, że jest to bardzo przyjemnie spędzona godzina. W latach trzydziestych XX wieku był to ośrodek szkoleniowy Hitlerjugend, podczas gdy w okresie II wojny światowej znajdowało się tam surowe więzienie, a później obóz jeniecki dla wysokich rangą oficerów Wojska Polskiego.
Fort Spitzberg-OstrógFort Spitzberg-Ostróg
Fort Wysoka Skała
Najmniej popularny i imponujący ze wszystkich fortów w Srebrnej Górze. Jego celem była obrona podejścia do głównego fortu oraz kontrola miasta i okolicznych wzgórz. Został niedawno odnowiony i powinien być dostępny dla turystów. Zdecydowałem odłożyć jego zwiedzanie na następny raz 🙂
Wiadukty Kolei Sowiogórskiej
Kolej Sowiogórska powstała w 1902 roku i prowadziła z Dzierżoniowa do Radkowa (55 km) przez Srebrną Górę i grzbiet Gór Sowich. Miała ona służyć głównie jako atrakcja turystyczna, ale także do transportu węgla z kopalń w Słupcu i Nowej Rudzie.
Odcinek pomiędzy Srebrną Górą a Woliborzem wymagał budowy dwóch wiaduktów ceglanych: Srebrnogórskiego i Żdanowskiego. Pierwszy jest łatwo dostępny ze Srebrnej Przełęczy, a drugi jest kawałek dalej – podążaj zielonym szlakiem.
Wiadukt SrebrnogórskiWiadukt Srebrnogórski
Spacer po mieście
Srebrna Góra jest bardzo przyjemnym miasteczkiem do zwiedzania na piechotę, zwłaszcza okolice placu z kościołem Apostołów Piotra i Pawła.
Dobrym miejscem na obiad jest Stodoła – mają szeroki wybór pizzy ale również sałatki i burgery.